Jeśli czujesz, że zupełnie nie ogarniasz – to świat Ci powie, że to źle, bardzo, bardzo źle. Na podłodze masz śmiercionośne bakterie, dziecko się uwstecznia, twoja dieta zabija, mąż cię rzuci, nie dbasz o siebie, nie rozwijasz się, nie podaje się ogórka z pomidorem, a kawa i gluten jest passe. Weź się w garść. Trochę organizacji i wszystko się da – co się ma nie dać! Czytaj i się ucz:

 

1. Miracle morning – wstań rano.

Mój mąż powtarza znane z domu rodzinnego powiedzonko “ranek to panek”, Hal Elrod napisał podobno zmieniającą życie książkę pod tytułem “Miracle Mornig” (kiedys przeczytam!), jest to też według wielu ‘badaczy’ nawyk wspólny dla ludzi sukcesu. Założenie jest takie, że to jak zaczniesz dzień determinuje cały jego przebieg, a nawet jakość pracy w dłuższej perspektywie i życie w ogólności. Wstajesz wcześnie rano, w pełnej koncentracji wykonujesz to co sobie zaplanowałaś (np. nauka czegoś, modlitwa, afirmacje, ćwiczenia, joga, spisanie planu, praca nad czymś) i pyk – nawet nie wiesz kiedy – masz życie jakiego zawsze pragnęłaś. I ja (choć geny mam przeciwne wczesnemu wstawaniu – podkreślam to geny, a nie lenistwo i uwierz lub posłuchaj u Kasi Gandor o tu) bardzo wierzę w sens tej rady.

Wstaję przed wszystkimi. To musi być najpóźniej 5 rano, bo przed 6 wstaje mężny. W naszym łóżku, które aktualnie jest w salonie wraz z kuchnią jest też aktualnie Michalina – więc kawa nieaktualna. Ok, jestem zdeterminowana – wystarczy szklanka wody i śmigam na palcach obok lokum Zuzanny (ha, wiem, że panel koło progu potrafi skrzepnąć) do jedynego pokoju bez lokatora. Biurko zasłane kodeksami męża, podłoga folią bąbelkową i tubami do pakowania plakatów – widać, że do północy hulała tu nasza małżeńska koegzystencja. Omijam paczki przygotowane dla kuriera, przykrywam stopy puchatym szlafrokiem, biorę ołówek do ręki i… budzi się jedna, krzyczy tak, że wstaje druga. Pierwsza jest głodna, a druga niewyspana. Karmimy, sprzątamy, ubieramy, budzimy tę, która zasnęła, bo już czas, cierpliwie słucham głośnej tyrady o tym, że sukienka na ramiączkach jest idealna na listopadowy wymarsz do przedszkola… Miracle morning! Tak, gdy napiję się łyka kawy i uspokoję emocje, widząc, jak się dziewczyny żegnają na przedszkolnym korytarzu – to owszem, doceniam i cuda nawet widzę, ale chyba nie o to chodziło Halowi.

 

2. To, co zajmuje mniej niż dwie minuty, zrób od razu.

Idea dzięki której powinności nie będą się piętrzyć, uniknie się powstawania zaległości i będzie się miało możliwość tworzyć pełne konkretów plany, a nie jakieś kilometrowe listy pierdół do zrobienia. Czyli na przykład – nie rzucaj płaszcza na krzesło tylko od razu schowaj do szafy, bo płaszcz wraz ze swetrem i praniem z suszarki stworzą już zbyt potężne zadanie.

Ok. To ma sens. Wracamy z przedszkola – schowam ten płaszcz (tak, płaszcz to brzmi dumnie, ale mam kurtkę puchową). Schowam! Schowam! Już prawie ją zdjęłam – już to znaczy zaraz po tym, jak zgrzana zdjęłam Miśce buty, kurtkę, szalik, czapkę, spodnie, bluzę i wytłumaczyłam jakimś cudem, że t-shirt musi zostać. Zołzina jest zmęczona i przypomniało jej się, że kiedyś bolała ją noga – wrzeszczy, że jej też trzeba zdjąć buty, wrzeszczy, że nie tak zdejmuje, bo boli ją noga i wrzeszczy, gdy proponuję, żeby mi pokazała jak się to robi. Wrzeszczy, że mam nie zdejmować, gdy koło niej kucam i wrzeszczy, że mam zdjąć, gdy wstaję. Dużo determinacji, hiperwentylacja od uspokajania się głębokimi wdechami i pyk, 10 minut później – obie rozebrane. Zuzu nie umyła rąk po dniu w bakcylowni i ma plan karmić Michalinę cukierkami, które skitrała gdzieś w biurku. Rzucam przekleństwem w myśli i rzucam z nadmierną siłą kurtkę na pufę w przedpokoju. Tak – dwie minuty! Gdybym miała dwie wolne minuty posprzątałabym łazienkę i wypiła kawę.

 

3. Zjedz tę żabę – czyli najpierw priorytety.

W każdym planie do wykonania znajdzie się jakieś zadanie trudne, bardziej czasochłonne, istotniejsze. Specjaliści radzą, by wykonać najpierw to, co jest krokiem milowym, zabrać się w pierwszej kolejności za to, co wymaga więcej determinacji, bo po odhaczeniu tej ‘żaby’ cała reszta pójdzie sprawniej.

Już wiem, już zdefiniowałam tę żabę trudną do przełknięcia na dzisiaj – zrobię co trzeba bez odwlekania i będę pełna satysfakcji. Chciałam rano, ale Michalina ząbkuje intensywnie i woli jeść 50 razy mleko niż raz śniadanie – to karmię. Chciałam podczas drzemki, ale drzemki trwała tyle, co nalewanie kawy do kubka plus szybka toaleta. Chciałam, gdy będzie już w domu ojciec dzieciom, ale stan ubłocenia Zołziny po powrocie z przedszkolnego podwórka wskazał, że rezygnacja z kaloszy była błędem i ze względu na chłód musimy natychmiast jechać po śniegowce do brodzenia w listopadowym błocie. Chciałam po powrocie, ale był korek i teraz to już czas kolacji, a tylko matka wie, jak smarować dżemem a zresztą wspólne posiłki tere fere – to smaruję. Chciałam, gdy zasną, ale zasnęła jedna. Chciałam, gdy zasnęły obie, ale była już godzina 21 i trzeba było ogarnąć kilka szybkich spraw terminowych. Padam w poduszki, a żaba ze mną. Niezjadliwa.

 

4. Jak nie żaba to słoń – a słonia trzeba zjadać po kawałku.

Specjaliści uczą, by każdy duży projekt dzielić na małe kawałki i zabierać się za realizacje na tych wyszczególnionych mikrych odcinkach. To może mieć sens. “Do końca tygodnia gruntownie posprzątam mieszkanie” – to brzmi nierealnie w ustach matki pracującej z maluchem na kolanie. Ale, gdy sobie wyszczególnię, że najpierw czyszczę piekarnik, później piorę firanki, a jutro kolejna sprawa i gdy skoncentruję się tylko na tym piekarniku, to ok – przecież to tylko mały piekarnik i duża ja – to tylko chwila.

Zanurzam głowę w piekarniku (to brzmi złowrogo – ale spokojnie – piekarnik jest elektryczny, nie na gaz). Chociaż złowrogie brzmienie było na miejscu. Odwracam się bowiem, a tam Michalina dokonała porządków w szafce z produktami sypkimi. Szafka stała się perfekcyjnie czysta, wszystko jest na podłodze. Gdy sprzątam kasze i mąkę – ona miesza wszystkie układanki Zołziny, gdy segreguję puzzle – ona jest już przy półce z książkami. Do firanek nawet się nie zbliżyłam, a z mojego słonia zrobiło się już całe stado. Dżungla w miejsce gruntownych porządków.

 

Nie brnijmy dalej w kolejne patenty, reguły i zasady. Życie z dzieckiem to inny wymiar od tego, który opisują poradniki, szkolenia i techniki zarządzania sobą w czasie. I oczywiście nie w tym rzecz, by się poddać, ale raczej w tym, by uświadomić sobie, że nikt nie da nam niezawodnej recepty, nikt nie ma prawa twierdzić, że on na naszym miejscu to by coś tam… Macierzyńskie realia są nieporównywalne, niemierzalne i w ogóle często są na ‘nie’.

Jeśli czujesz, że zupełnie nie ogarniasz – to… to piona!