Nie brakuje mi motywacji, energii (po kawie i ciasteczku), pomysłów, dyscypliny, chęci zdobywania wiedzy. Serio – wydaje się, że mam wszystko, by skutecznie działać. Jest jednak jeden deficyt, który ze wszystkich moich zasobów potrafi zrobić figę z makiem – to czas, a dokładnie jego brak, na który narzekam w myślach i słowach każdego dnia od kiedy zostałam mamą.

Macierzyństwo i pełnoetatowa opieka nad dzieckiem ma wiele uroku i jestem wdzięczna, że mam możliwość, by towarzyszyć moim córkom całodobowo przynajmniej przez dwa pierwsze lata ich jestestwa. Znam wagę tych pierwszych lat, czuję ulotność tych chwil, cenię budującą się relację. Ale do pełni szczęścia zwykle potrzeba jeszcze czegoś spoza zup, wózków, klocków i drzemek. A matkowanie wciąga jak wir, mieli w czarnej dziurze nieprzespanych nocy i wypluwa człowieka spełnionego jednotorowo z poczuciem zawalenia spraw na wszystkich innych frontach.

Mam kilka patentów, dzięki którym udaje mi się ogarniać coś poza kolorowanką, obiadem i piaskownicą. U mnie działają – sprawdź, może i Tobie się przydadzą.

1.Podejmuję się śmiesznie mikrych zadań.

To nie te czasy i nie te realia, gdy można było sobie wszystko zaplanować, zostawić margines czasu na nieprzewidziane sprawy i perfekcyjnie dobrać sekwencję zadań do aktualnych możliwości. W moich realiach wielkie projekty i kompleksowe zadania są z całą pewnością skazane na porażkę i zwykle nie będą nawet miały okazji wystartować. Nie sprzątam mieszkania – tylko zaczynam od uporządkowania jednej półki, nie tworzę nowej kolekcji plakatów – tylko otwieram program do projektowania, nie prowadzę bloga – tylko piszę, gdy mam szansę zobaczyć migający kursor, nie zaczynam się zdrowo odżywiać – tylko miksuję szpinak z pomarańczą i sokiem z jabłka, nie postanawiam być lepszą matką – tylko znowu tłumaczę, choć chciałabym już krzyczeć. A kolejne kroki? Co los da. Czas i tak upłynie, a ja będę o jeden mikry krok dalej. I czasem nie wiem czy to bardziej śmieszne, czy żałosne, gdy dziecko zasypia, a ja robiąc kawę postanawiam napisać tekst roku i na robieniu kawy kończy się i drzemka i moje możliwości. Niemniej to wszystko przynosi jakieś rezultaty skoro po pięciu latach macierzyństwa wiąż wierzę w drzemki.

2. Porzucam ideały i wizje perfekcji.

Długo działałam według starych przyzwyczajeń i na przykład, gdy nie zanosiło się na pół godziny wolnego, nie otwierałam książki, żeby poczytać. Efekt był taki, że po miesiącu książki i mój intelekt pokryła gruba warstwa kurzu. Gdy nie miałam czasu na spokojny trening, prysznic i zmiksowanie pełnowartościowego koktajlu, nie wstawałam z dywanu. Teraz czytam po trzy minuty na stojąco wciągając kawę nad kuchennym blatem. Ćwiczę brzuszki z młodszą córką siadającą mi na czole i biorę prysznic, gdy starsza myje zęby. Moje cele to nie czytać więcej i żadne ‘ćwiczyć 30 minut pięć razy w tygodniu’. Moje cele to czytać, gdy się da i ćwiczyć, ile się da. Mam świadomość, że takie czytanie to nie pełen rozwój i sam relaks a trening jest daleki od jakiejkolwiek optymalności, ale jednego jestem pewna – to co robię jest w danym momencie lepsze niż nic. A gdy widzę, o ile więcej przeczytałam i o ile wyżej zwisają fałdy na moim brzuchu to już wiem – to się sprawdza. Podobnie z biznesem – gdybym nie potrafiła zaakceptować, że często mam nie więcej niż 30-40 minut na pracę w samotności i wszystko jest jeszcze bardzo niedoskonałe – wciąż bym czekała na lepsze czasy i nie zarabiała jeszcze nic.

3.Zaczynam od tego, co ważne – nie od tego, co pilne.

Łatwo wpaść w pułapkę zadań pilnych. Jednak przy pewnym poziomie nagromadzenia powinności wszystko staje się pilne. Najpierw dzielę zadania na te ważne i te mniej ważne (albo i zupełnie błahe-te od razu do odstrzału) i dopiero spośród ważnych wyodrębniam najpilniejsze, by od nich zaczynać. Na przykład zasyfiona piachem z piaskownicy podłoga, banan wgnieciony w panele i gary w zlewie – o tak, to bardzo pilne i woła z daleka. Ale wiem, że umycie podłogi nie spowoduje, że będę za rok bliższa zrealizowania moich celów. Pilne jest tylko podniesienie banana, żeby dziecko go już nie jadło. A czy pilne jest dodanie nowego projektu do sklepu? Nie, to może poczekać do jutra, do wtorku i do marca też. Jednak wiem, co jest dla mnie ważne. Zostawiam gary, siadam do komputera. To nie jest komfortowe, piach z podłogi kłuje w oczy i w stopy – ten kompromis z samą sobą boli i uwiera.

 

I teraz puenta? Spoglądam na swoje dłonie. Na paznokciach nie ma lakieru. Czyli jednak wcale tak dobrze nie ogarniam? A może właśnie to znak, że pierwsze mikry krok poczyniłam (i mam zadbany kształt płytki), a może porzuciłam wizje perfekcji (i wierzę w naturę), a może oddzieliłam pilne od ważnego (i okazało się, że paznokcie to nie priorytet tego dnia). W zasadzie nieważne – ważne, że idę w tym kierunku, w którym chcę iść. Tobie też tego życzę.