“Ty to masz słomiany zapał”, “jak zaczęłaś, to skończ”, “zacząć jest łatwo, trudniej skończyć”. Słyszałaś kiedyś w swoim życiu komunikaty i opinie mające mobilizować do kontynuowania rozpoczętych zadań? Większość dużych życiowych wyzwań (np. cały proces edukacji od szkoły średniej aż po wpis na listę adwokatów) oraz codziennych drobnostek (np. odgruzowanie zlewu z zalegających tam naczyń) wymaga determinacji i wytrwałości od początku aż do końca, po to by obrany cel uznać za zrealizowany. Szkolą więc nas rodzice, placówki edukacyjne i same siebie szkolimy i strofujemy, by gdy się za coś zabierzemy wytrwać na obranej ścieżce. W wielu dziedzinach to nastawienie nam służy i sprzyja poczuciu sprawczości i samorealizacji. Aaaale w wielu przypadkach równie mocno może nam szkodzić.
Czy masz nawyk niekończenia tego, czego nie ma sensu kończyć?
Czy wyjdziesz z kina, gdy film jest słaby? Porzucisz nudną książkę po pierwszym rozdziale lub po połowie, lub nawet przy końcu? Czy postanowisz nie jeść do końca, gdy poczujesz sytość? Czy potrafiłabyś zmienić błędnie wybrany kierunek studiów, rzucić niesatysfakcjonującą pracę, sprzedać z mozołem budowany dom, w którym nie jest Ci tak dobrze, jak miało być?
Rozpoczęcie czegoś nie uzasadnia narzucania sobie przymusu dokończenia, trwania, obstawania przy czymś na wieki. Czasami decydujemy, że nie ma wyboru i brniemy w coś, ale wtedy najczęściej doskonale wiemy dlaczego brniemy (i tak naprawdę ten brak wyboru to właśnie wybór). Natomiast już dziś, teraz, natychmiast powinnyśmy wyrabiać w sobie nawyk niekończenia wszystkiego, co nieproduktywne, mechaniczne, wykonywane z przyzwyczajenia lub opacznie rozumianego poczucia powinności. W ten sposób można zyskać szczerość z samą sobą, cenną przestrzeń życiową, cenne minuty, godziny, lata całe nawet. Wiem, że masz na co przeznaczać odzyskane zasoby.
Żeby coś się zmieniło, trzeba najpierw coś zmienić.
Bardzo często mamy w sobie zadziwiające oczekiwania, że to co nam w życiu nie pasuje, co nas uwiera, szkodzi, odbiera coś istotnego powinno zmienić się w zasadzie samo. Szukamy motywacji, inspiracji, kolejnych recept, patentów, diet, planerów, mentorów, kolorowych długopisów, najnowszych doniesień, bestsellerowych książek… To wszystko na nic się nie przyda, jeśli nie będzie fundamentów. A fundamentem zmiany jest gotowość na zmianę i już. Jednym z najczęstszych i najoporniejszych we zwalczaniu przekonań blokujących zmiany jest poczucie, że w naszym życiu jest jak jest i nic z tym nie da się zrobić.
Bo na przykład tak:
Wiem, że mogłabym mieć godzinę na spokojną pracę zanim dzieci wstaną, ale ja nie mogę przestawić się na pobudki o świcie. Wieczorem mam świętą godzinę na serial oglądany z mężem. Nowy sezon zaraz wchodzi poza tym płacimy ten abonament za platformę i wspólny czas jest istotny – to nasza tradycja. Tak już mam, że ranki to nie moja pora.
Wiem, że byłoby mnie stać na prywatną szkołę dla dziecka i studia podyplomowe z wymarzonej dziedziny dla mnie, ale musiałabym pozbyć się kredytu zaciągniętego na nasz komfortowy dom. No… jeszcze dwadzieścia lat. Dom długo budowaliśmy, urządzaliśmy, miał być naszym miejscem na zawsze – to niech będzie. Tego nie da się ruszyć i pomysł, by przenieść się do mniejszego mieszkania trzeba zdusić w zarodku, jako absurdalny.
Dyrektywa “Jak zaczęłaś, to skończ” – może być totalnie destrukcyjną wymówką
Szukanie przyczyn wszystkiego gdzieś tam na zewnątrz lub gdzieś tam w przeszłości to sztandarowe wymówki zdejmujące z nas ciężar odpowiedzialności za własne życie. Wierząc w świętą moc bycia konsekwentną, przywiązując się emocjonalnie do kiedyś podjętych decyzji, chcąc mieć tylko więcej i nigdy nie podejmować decyzji o wykonaniu kroku w bok czy wstecz blokujemy się przed zmianami – nawet tymi, które na aktualnym etapie życia są nam niezbędne. Szukanie usprawiedliwień w nastawieniu na trwałość jest bardzo kuszące. Przecież gani się słomiany zapał, a nie bycie jak chorągiewka na wietrze.
Zostajemy więc na wytyczonej ścieżce, nie porzucamy niczego, co już dawno straciło sens i wymagało konkretnych decyzji. W zamian dostajemy stagnację, brak rozwoju, nie wyciągamy wniosków z doświadczeń i błędów, budujemy w sobie nastawienie do wszystkiego wokół oparte na żalu i pretensjach.
Kosekwencję pewnie próbujesz ćwiczyć od lat – dziś może przeanalizuj czy potrzebujesz potrenować też sztukę niekończenia.
Mi zajęło to wiele lat by zrozumieć, że ten reżim kończenia czegoś, co nie sprawia frajdy czy pożytku, wiedzie… nigdzie. Teraz mam już tę sztukę opanowaną. Nie boję się, że nie będę konsekwentna. Jestem elastyczna.
Tak, elastyczność to znacznie korzystniejsza strategia na współczesne nam zmienne czasy.