Dzieci to brudasy – mają często lepkie ręce, zostawiają na lustrach i szybach miliony odcisków paluchów. Wszędzie rozrzucają swoje rzeczy i cudze zresztą też. Robią plamy, kałuże, hałas i bałagan. Stawiają swoje potrzeby na pierwszym miejscu zupełnie ignorując Twoje. Są samolubne, egocentryczne i wymagające. Nie znoszą czekać i nie przepadają za kompromisami. Żyją w niechlujnym stylu wciąż tropiąc okazje by się dobrze zabawić – zupełnie nie jest dla nich ważne czyim kosztem. Wszystko robią na cudzy rachunek. Niszczą rzeczy, rujnują plany, odmawiają współpracy, wpędzają w zakłopotanie. Są bezwzględne w swych ocenach, nie naginają się łatwo pod utarte konwenanse i po prostu śpią, jedzą i bawią się w stylu i czasie, który akurat im odpowiada.
Nigdy nie zaprzyjaźniłabym się z nikim o takich cechach.
A jednak. Miłość do dzieci jest bezwarunkowa, ślepa jest jakaś i niewzruszalna. Kocham moją córkę w chwilach przysłoniętych oparem fizjologii, kocham gdy w sekundę zamienia w pył jakieś moje wypracowane w znoju zwojów mózgowych arcyważne plany, kocham gdy doprowadza mnie na krawędź odporności i testuje po kres wytrzymałości. Lubię w niej wszystko – nawet to z czym w ramach misji „wychowanie” na co dzień walczę. Ona ma to po znajomości.
A inne dzieci? Te wrzeszczące pod oknem, gdy z okazji pacnięcia gorączką mam pierwszą od 2 lat okazję na drzemkę w dzień? Te nieudolnie trenujące na rodzicach sztukę konwersacji przy półce z batonami, gdy robię zakupy z moją kumpelą migreną? Te z parteru uparcie nagabujące na huśtanie i inne placowe przysługi, gdy jestem zajęta zabawą z własnym dzieckiem? No tych to chyba nie lubię, by być delikatną w osądach.
Jednak Majka J. orzekła, że „wszystkie dzieci nasze są” i ja jej w sumie przyklasnę („na raz, na dwa” i jak tylko chce). Te rozdarte, wredne, samolubne, kłopotliwe brudasy są dla kogoś całym światem. Wczuwam się w to bez trudu. Sama siebie dyscyplinuję. Niech mnie nie zrazi żadna pielucha zmieniana w restauracyjnej sali, żaden poziom hałasu emitowany przez małą buzię z tysiąca różnych powodów, żadne karmienie piersią w przestrzeni publicznej, żadna rozróba przy drabince zjeżdżalni. Niech nic nie zrazi mnie do dziecięcego rodu. Za to rodzicom się czasem dostanie – komuś musi.
A Ty? Lubisz obce dzieci?
Trochę dziwne te wypowiedzi bo przecież inne dziecko nie jest gorsze, Twoje tak samo się kłóci, czuje, krzyczy itp. no chyba że brudna pielucha Twojego dziecka pachnie różami ;) no i Twoje dziecko jest naj….to ten, rozumiem ;)
Tak, moje dziecko zawsze będzie dla mnie naj. Nie dlatego, że róże, albo że inna wybitność. Po prostu, po znajomości – ma u mnie miłość, która pozwoli znieść wiele krzyku na przykład i ma to ze sto wymiarów. Inne dzieci po prostu krzyczą.
Nie lubię. Co zresztą jest kością niezgody pomiędzy mną a chłopakiem ;)
Jestem w stanie polubić, ale niektóre tylko egzemplarze – inteligentne. Z takim egzemplarzem to nawet swoiste wyrażanie swojej woli mocy uznam za zaletę :)
Nie cierpię zaś dzieci aroganckich(szczególnie w połączeniu z cwaniactwem i głupotą) i co się często zdarza – chamskich… O tępogłowych już nie wspomnę.
A ja dzieci lubie …. Prawie wszystkie ;) gorzej z ich rodzicami …. Mnie samą wliczając ;)
Lubię dzieci znajomych. Z obcymi bywa bardzo różnie. Niektóre są w granicach tolerancji, ale z reguły większości nie lubię. Zdecydowanie byłaby ze mnie okropna niania czy też opiekunka w przedszkolu
To ja powiem przewrotnie, że wolę pod tym katem cudze od swojego. Przy moim każde jest czyste, ciche i grzeczne, hihi. Co gorsza niektórzy rodzice też to zauważają i trochę mi nie zazdroszczą. :D
A mnie rozwalił wątek o tym, że zyją na cudzy rachunek. :D
Ja nie tyle co lubię, a uwielbiam mojego córka:) Być może dlatego, że ma dopiero 1,5 roku i łatwo ją babciom odsprzedać:)
Za lubienie własnych jest tylko połowa punktów ;)
Hm, a gdzie miały by być obce potwory?:) Jak po drugiej stronie ulicy – bardzo lubię. W innych przypadkach to różnie bywa:)
Odsprzedane dziecko dziadkom jest najfajniejsze na świecie, tu się zgodzę. ;)
Ja za dziećmi nie przepadam. Jedynym dzieckiem, które lubię jest córka mojej sąsiadki i czasem moja Zo, którą kocham nad życie. ALE. Od kiedy jest z nami Zo i od kiedy weszła w trudny okres buntu przeciwko wszystkiemu już nie oceniam rodziców tak łatwo jak kiedyś. Powiem więcej. Przestałam mówić „ja bym nigdy”, bo życie mocno weryfikuje takie założenia, które bardzo często okazują się tylko i wyłącznie pobożnymi życzeniami.
Masz rację. Tez juz tak łatwo nie wyrokuję, ale jednocześnie jestem zdania, że za małe dzieci pełną odpowiedzialność ponoszą rodzice i gdy już naprawdę coś jest nie do zaakceptowania w dziecięcych zachowaniach, to zamiast myśleć 'co za bachory', wolę myśleć 'co za rodzice'.
Szczerze? Lubię dzieci i już. Choć czasem mam ochotę je wystrzelić w kosmos. Bo są, jak napisałaś, to brudasy. Mimo że wrzeszczą, sprzeciwiają się, są uparte jak osły i wiecznie coś chcą. Ale lubię i kocham. Bo sama mam trójkę i mimo niedogodności kocham nad życie ;)
„Wiecznie czegoś chcą” O tak, o tym zapomniałam. To jest fenomen, który zawsze mnie będzie dziwił.
Nie lubię. Zwykle.
Szczerze – nie lubię. Ale toleruję haha :)
O rany Julek!
Czy lubię?! Nie!!! :D
Ja nie wiem jak to jest ale inne, obce mnie drażnią :P
A ich piski, krzyki, gadaniny bezustanne, wiercą mi dziurę w mózgu ;)
Wiem, jestem okropna ale to fakt… ;)