Każda matka wie, że wieczorne rytuały to świętość, to gwarant sukcesu, to przyjemne z pożytecznym. Od kiedy tylko dotarła do mnie tajemna wiedza o istocie ustalenia i precyzyjnego kultywowania rytuałów, przysięgłam być wierna tej idei i od 21 miesięcy staram się brawurowo odgrywać rolę wieczornego szamana.
Najpierw wyciszanie – przed porą snu staramy się zwolnić, uspokoić, nie prowokować Zołziny do szaleństw, nie fundować nadmiaru emocji. Wobec nikłej skuteczności tej metody czas na wyciszenie bywał stopniowo wydłużany, tak że aktualnie powinniśmy wyciszać się od południa. Wyciszanie przebiega w ten sposób, że po obiedzie idziemy na spacer, by biegać po ludziach na starówce, po piasku na plaży lub po mrówkach na osiedlu. Wyciszamy córkę upominając, by nie krzyczała tak głośno z radochy powodowanej szaleńczym pędem, bo się ludzie niepokoją.
Ważnym elementem naszych rytuałów jest czytanie. Próbujemy czytać córce w myślach, próbujemy czytać z ruchu warg na przemian roześmianych i wyrażających skrajne niezadowolenie. Gdy tylko odczytamy, że jest cień szansy na chwilowe zatrzymanie jej w miejscu, startujemy do niej z książkami. Tekturowe lub doroślejsze podatne na wybryki chuligańskie, z obrazkami i prawie bez, ciekawe i szmiry – cokolwiek byle poprzewracać karty, pogadać i nadużyć palca wskazującego.
Skoro taka ze mnie matka oczytana, to i wielokrotnie już zgłębiałam zalety i techniki masażu niemowląt. Zołzina od dawna potrafi mi zwiewać z przewijaka, więc wszelkie próby nakłonienia jej do położenia się celem odbycia relaksującego masażu połączonego z niespiesznym wklepywaniem balsamiku, implikowałyby skrajną wściekłość, która mogłaby zrelaksować najwyżej słyszącą wszystko sąsiadkę, dumną z tego, iż jest lepszą matką i ma lepsze dzieci. Ograniczamy się więc do klepania po ramieniu, ugłaskiwania, tulenia, turlania i staramy się wzajemnie nie zagłaskać.
Stałym punktem programu jest wyciszająco-relaksująca kąpiel. Bieg z piżamą do łazienki nie jest ostatnim przebłyskiem emocji, mających być wkrótce ukojonych ciepłą wodą. Później jest wylewanie przez mistrza ceremonii żali za nadmiar wody znajdującej się na podłodze, oblewanie się rumieńcem powodowanym ekscytacją z tytułu strzelania z prysznica w kafle i zalewanie się łzami z powodu zawsze zbyt wczesnego zakończenia kąpieli.
Pomni faktu, że ostatni rytuał, jakim jest zasypianie z rodzicem może potrwać do nieprzyzwoicie późnych godzin, decydujemy się na jeszcze jeden punkt programu – mleczko. Wieczorne mleczko to prawdziwy niezbędnik, podczas którego zapada cisza i powieki zwalniają. Cisza następuje oczywiście dopiero po zatkaniu buzi butelką, gdyż wcześniej jest czas głośnych protestów – bo nóżki nie chcą kocyka, bo nóżki chcą kocyk, bo nie tata ma podać butelką, bo 3 sekundy oczekiwania były nie do zaakceptowania dla konającego z głodu człowieka.
Niemal od dwóch lat staramy się ułatwiać córce funkcjonowanie stałymi rytuałami. Dlaczego więc co wieczór mam wrażenie, że nasze życie to totalne pójście na żywioł?
U nas rytuały nigdy nie działały, więc Twój wpis jest dla mnie totalną abstrakcją. Czego bym w ciągu dnia nie robiła, jak bym się nie trzymała kolejności, dziecko ma w nosie i robi po swojemu. Aktywność jest zawsze na mniej więcej, godziny wstania różne, godziny spania różne, tylko widełki od -do i tyle. Kąpiel może być, albo może i nie być, usypia ją kilka osób, każda po swojemu, ona reaguje po swojemu. Po jedzeniu wieczornym musimy odczekać kilak godzin, żeby dziecko się wybiegało, bo dostaje dodatkowe kalorie i musi je wybiegać przed snem. Zasypianie tuż po żarciu pożegnaliśmy w okresie raczkowania. :)
Bo rytuały mają dawać dziecku poczucie bezpieczeństwa (poprzez pewien określony rytm), a z tym uspokajaniem, to już różnie bywa :-P U nas przed snem, po kolacji, nigdy nie było (od czasu zakończenia karmienia piersią) żadnego mleczka, ewentualnie łyk wody przed samym snem :) A generalnie, co tu dużo mówić – życie z dzieckiem (z dziećmi tym bardziej!) to chaos :) Może więc te rytuały mają mieć działanie uspokajające na matkę? – no, zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby dziecię wyciszyć, reszta ode mnie już nie zależy! :D
U nas, pomijając bieganie i czytanie książeczek, wszystko wygląda bardzo podobnie. Zwłaszcza płacz po kąpieli, w trakcie ubierania w piżamkę, do czas przytkania butlą podaną przez starego… Miałam nadzieję, że z czasem to przejdzie, ale Twój tekst pozbawił mnie złudzeń;)
kiedyś w piątki w planach będą wyjścia imprezowe – trochę się zmieni, chociaż butla może pozostać ;)
O proszę, a myślałem, że rytualne mleczko kiedyś przejdzie. My rytuały mamy cały dzień. Od rana, bo trzeba wspólnie z My Little Ant robić pierwsze mleczko, później machanie przez okno, a wieczorem to witaminka, kąpanie, mleczko i usypianie.
ale co będzie po mleczku? strach pomyśleć
córcia Ci dorasta, ot co! :-) teraz może być tylko jeszcze bardziej na żywioł :-)
Rytuały…. tak przy czytaniu zawsze ziewałam, przy słuchaniu kołysanek zasypiałam… wieczorne usypianie dzieci kojarzy mi się z bitwą o ciszę i spokój… i wieczór sam na sam, z copięciominutowym maaamooo chcę pić, siusiu i takie tam… :)
Tak się zastanawiam czy nie zrezygnować z tych wszystkich rytuałów bo u nas skutek odwrotny. Po dokonaniu wszelkich rytuałów, łącznie z wypiciem mleczka z pół otwartymi oczami, po zassaniu powietrza z pustej butelki włącza się drugi bieg i co najmniej godzina walki o pozostanie w łóżku i zaśnięcie. Masakra…
A bo takie jest życie! Żywiołowe! A dziecka nie da się wsadzić w żadne ramy i to jest piękne! Ja jestem przeciwna (pisałam o tym nie raz) takim schematom, rytuałom, regularności… Po prostu taka nie jestem, a uważam, że dziecko przystaje do rodziny i nie ma co na siłę robić inaczej… Ale miałyśmy z Tośką jeden rytuał. Masaż. Kochałam to. Każdy wyjątek potwierdza regułę ;)
usmarkałem się ze smiechu… u nas jest bardzo podobnie, choć u nas rytuały kuleją, przyznam się.
To pomyśl, jakby to wyglądało bez tych rytuałów – totalna demolka, szarańcza i zniszczenie ;) Klepanie po ramieniu jako najwyższa forma czułości i masażu z powodzeniem stosowana u Debiutujących ;)
Może i rytuały są dobre, ale nie zawsze działają tak, jakbyśmy chcieli, czyli usypiająco hi hi ;). A propos masażu i przewijaka, mój dwulatek co najmniej od półtora roku pozwala się ubrać wyłącznie na stojąco i w biegu, więc o masażu nie może być mowy.
Hm… Pożyczę Ci starszego na trzy dni, jest świetnym szamanem-usypiaczem, wszystkich kładzie spać a sam buszuje w zabawkach :)
3 dni? ale bym się wyspała!
Jakich kurna niemowląt? To jakiś stary wpis czy co?
jak stary? przenajnowszy!
masaż niemowląt, bo tak ten preceder zwą w księgach – tak jakby po pierwszych urodzinach był zakaz powolnego wklepywania balsamu w dziecięce plecy, no ale nazwy użyłam, żeby było wiadomo, że nie chodzi mi o śmiganie z córką do salonu masażu
Ale o co chodzi? Świetnie realizujecie wieczorne rytuały. Właśnie tak one wyglądają – u nas też.
Spróbuj gazetki reklamowe w ramach „czytania”.