Minimalizm kojarzy mi się z jedną gałką najlepszych lodów zamiast czterech pudeł brei z dyskontu, kilkoma najlepszymi znajomymi zamiast kilkudziesięciu dobrych, jednym pierścionkiem z brylantem zamiast kufra niklowanego obciachu, szufladą chustek, z których każda jest najładniejsza i przestrzenią, którą można przejść z zamkniętymi oczami i nie zawalić udem w róg mebla… Dobrze mi się kojarzy. Wchodzę w to.
Minimalizm prowadzi do bankructwa.
Jak wiadomo bliskim krewnym minimalizmu jest oszczędność. Bardzo mi z tym po drodze, bo wspaniałomyślnie ani przez chwilę nie narzekam na nadmiar gotówki. Postanowiłam przestać wydawać monety w nieszczęśliwie dobrej kawiarni za rogiem budynku, w którym nieszczęśliwie mam biuro. Wymagało to na wstępie kupienia skromnego zapasu kapsułek ulubionej cafe au lait i kompletu dwóch ceramicznych kubków „na wynos”, bo te metalowe już obecne na stanie zdecydowanie psują smak (razem 130,90 zł i miejsce na jednej półce w kuchennej szafce).
Butelki wody mineralnej – plastikowe, wstrętne, ciężkie i po zsumowaniu to w zasadzie bardzo drogie. Wymagające ciągłego ich kupowania i wyrzucania. Gdyby tak to wszystko zastąpić jednym dzbankiem z dobrym filtrem? Bardzo minimalistycznie (jedyne 99.90 zł w tym dwa wkłady gratis). Nawet czasem pamiętam, by wlać tam wodę, tylko minerały nadal pobieram z butelek.
Pozwólcie, że z obawy przed gniewem członka mojej wspólności ustawowej majątkowej małżeńskiej pozostawię do waszej indywidualnej interpretacji skutki minimalistycznego podejścia do moich zasobów ubrań, butów, kosmetyków, książek… Wskazówką niech będzie, że nie mam ani jednej wolnej półki lub szuflady, a zasobów meblowych wcale nie minimalizowałam.
Prawie wszystko to śmieci, a prawie wszystkie śmieci to surowce.
Gubię się szybko. Najpierw w swych minimalistycznych zapędach chcę wyrzucić wszystko co niepotrzebne, niechciane, nie w moim guście, co wyszło z użytku, albo nigdy do niego nie weszło. Z workami na śmieci w dłoni przypominam sobie, że śmieci to surowce i nie można tak po prostu i już, i pozamiatane. Trzeba zrobić wyprzedaż garażową (nie mam garażu), na portalu aukcyjnym wystawić (to by zajęło więcej czasu niż naturalny rozkład) lub znaleźć kogoś, komu dana rzecz się przyda (może być operator śmieciarki?). Wrzucam śmieci niegodne bycia śmieciem z powrotem na półki. Jestem w punkcie wyjścia z tą różnicą, że to co raz wyjęte, drugim razem nie chce się upchnąć w dawnym miejscu. Pocieszam się, że to mój, co prawda zamrożony, ale jednak kapitał. Podobno każdy Polak ma średnio 3963 zł zamrożone w niepotrzebnych przedmiotach (dane za: Marta Sapała „Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków” str. 37). Jednak jestem oszczędna! Uf!
Nie poddaje się. Podejrzewam, że kiedyś znajdę swój sposób na wdrożenie minimalizmu. Czuję, że warto:
1. Przedmioty nie będą absorbowały mojej uwagi. Skoro są ludzie, z którymi nie ma nawet sensu gadać, to są rzeczy, których nie ma sensu nawet omiatać z kurzu.
2. Pod klapą śmietnika znikną moje wyrzuty sumienia – buty, w których nie da się chodzić, sweter o boskim kolorze i nieludzkim kroju, książka z ładną okładką i głupawą treścią.
3. Oszczędzę mnóstwo energii pochłanianej przez nadmiar (przedmiotów, obowiązków, relacji). Skoro zostanie mi tylko to, co ważne, to będzie łatwiej o dobry i satysfakcjonujący wybór.
4. Posprzątam na wieki wieków amen. Każda z moich 30 rzeczy znajdzie swoje miejsce a hektary pustych płaskich powierzchni będą lśnić nieskalaną bielą. Rzeczy będą na mój użytek, a nie ja na ich służbie.
Jesteście w jakimś mniej lub bardziej radykalnym nurcie minimalizmu? Korzyści warte są podania się tej przemianie? No każcie mi wyrzucić te beżowe szpilki, w których bez grymasu robię dwa i pół kroku.
Moj sposób na minimalizm to częste przeprowadzki … Po co śmieci ciągać ze sobą? Łatwiej wyrzucić ;) problem polega na tym, ze w nowym miejscu znowu obrastam…;) i wcale nie wychodzi oszczędnie … W lutym wyrzucambadz oddaje a w listopadzie znowu kupuje ..;(
Przeczytałam gdzieś niedawno, że w domu najlepiej trzymać te rzeczy które się lubi, i ktrórych używanie sprawia przyjemność. Myślę, że to taki pierwszy krok do minimalizmu. Do mnie przemawia. Na razie potraktowałam tak szafke z niezliczoną ilością kubków (na próbę). Zostały te, które lubię, a herbata i kawa od razu smakują lepiej :) Wyniesione kubki przydają się w biurze. W kolejce czeka szafa z ubraniami. Choć tu minimalizm jest nieco naciągany: uprzątnę, będzie wiecej miejsca na nowe ciuchy – i pretekst by je kupić :)
Ja jestem mega radical mini ;)
Kochana, przybij piątkę. Ja mam co prawda garaż i już powynosiłam te swetry w nieodpowiednim kolorze. Ale jakoś nikt nie chce przyjść na wyprzedaż (może gdzieś to ogłosić??). Póki co samochód przed garażem parkuję. Taki to mój minimalizm, że w garażu miejsca zabrakło :)
Ha. Jesteś boska:)
Minimalizm forever! Raz na jakiś czas, przynajmniej dwa razy w roku, przeglądam szafy. Jak znajduje śmieci – wyrzucam. Znajduję ubrania, w których nie chodzę/są za małe – oddaję. Znajduję ubrania z potencjałem – przerabiam. Jeśli na samym początku masz tego dużo, to podziel to sobie na części – np. „załatwiasz” jedną szufladę na tydzień. I wypada o tym pamiętać, albo mieć kogoś, kto przypomni o tym, jak moja mama mnie :) O rozsądku przy kolejnych zakupach już nie wspomnę.
W kwestii butów – mam jedne cudne, czarne, lakierowane, niezwykle eleganckie szpilki. Nie nosiłam ich zbyt często, bo strasznie obcierały mnie w piętę, skracając potencjalne dystansy. Już myślałam poważnie nad ich sprzedażą kiedy wpadłam na pomysł staranniejszego układania palców w bucie. Okazało się, że kiedy najmniejszy palec nie jest przyciśnięty do innych, to buty są strasznie wygodne! :) Przetańczyłabym w nich całe wesele, gdyby nie to, że nie umiem tańczyć w szpilkach i mam do tego specjalne koturny :D Daj im jeszcze jedną szansę, popróbuj, jeśli jej nie zdadzą to oddaj/sprzedaj.
Za tą kasę kupisz inne.
Do wyprzedaży garażowej garaż niepotrzebny, wystarczy podwórko. Moi sąsiedzi raz tak uczynili :) Nazwa nie zobowiązuje. Jednak jeśli Ci to dokucza, jest olx. Ogłoszenie może wisieć długo i nie musisz się martwić o gości dzwoniących do furtki. Linka zawsze można powiesić na facebookowej tablicy. Really no problem :)
Kurcze, ale mi fajny instruktaż zrobiłaś. Dobra! Sprzedam przed wyprowadzką zbędne zapasy!
Mnie Sapała przekonuje. Nie, że od razu wyrzucę niewygodne buty, no bez przesady!
Ale przestałam się tak jarać gadżetami dla dzieciaków, wykasowałam olbrzymie listy dziecięcych i własnych must-have’ów zapisanych gdzieś w zakładkach kompa. I co? Chyba nie były aż tak niezbędne jak się wydawało. Żyję bez nich i mam się nieźle.
Nie przestałam całkiem kupować dóbr materialnych – ogólnie jestem daleka od wszelkich ortodoksji – ale jakąś refleksję i porządnego kopa mi ta lektura dała. Polecam też film „Spisek żarówkowy”.. czy jakoś tak. Na YT w całości można obejrzeć.
Obejrzę. Ja muszę się odgruzować. Chyba za Twoim przykładem zacznę od zakładki z linkami do sklepów. Jeden ruch i już.
Mnie ta filozofia nie zwerbowała. Przyglądam się na razie. Buty wyrzuć a będzie miejsce na nowe hihi.
Ta „butna” filozofia za to bardzo mi odpowiada! :)