Może któraś z czytelniczek wpisywała ostatnio w wyszukiwarce: gdzie rodzić w Gdańsku 2016. Bogata w swoje ostatnie doświadczenia odpowiadam: NIGDZIE!
Nie planowałam relacjonować porodu, opisywać wrażeń, przywoływać centymetrów, gramów i innych parametrów, którymi zwyczajowo opisuje się noworodki. To miało być kameralne wydarzenie – ja, mąż, córeczka i jakaś położna, jako wkład profesjonalizmu. To miało być konkretne wydarzenie – już rodziłam, szkoliłam się, czytałam, wiem co i jak, wiem kiedy udać się do szpitala, wiem czego oczekiwać i mam w sobie siłę by działać. Miało być po prostu dobrze… Nie było.
Z premedytacją odczekałam prawie miesiąc od porodu. Chciałam żeby opadły emocje, racjonalna ocena sytuacji wzięła górę nad zdeptanymi uczuciami i traumatycznymi przeżyciami. Niestety upływ czasu niewiele zmienia. Nadal uważam, że spotkało mnie coś, co nie powinno mieć miejsca nigdy, nigdzie i wobec nikogo, a już szczególnie wobec rodzącej kobiety.
Mieszkam w Gdańsku – dużym mieście wojewódzkim, wybrałam jeden z tutejszych szpitali, jako ten, w którym chciałam urodzić dziecko. Na 28 kwietnia wypadał mi termin porodu. 27 kwietnia wieczorem zebrałam manatki i ze skierowaniem do szpitala od lekarza prowadzącego ciążę udałam się w wybrane miejsce. Zapis KTG wykonywany w dzień budził zastrzeżenia, miałam też już inne dolegliwości warte kontrolowania.
Szpital na Klinicznej ~ godz. 19.00
W punkcie przyjęć od razu zrelacjonowałam po co przychodzę, podałam wymagane dane. Posiedziałam sobie dłuższy czas czekając na lekarza. Zostałam zbadana, poinformowano mnie, że niezbędnego w moim przypadku KTG zrobić się nie da bez przyjęcia do szpitala, a szpital wolnym miejscem dla mnie nie dysponuje i dostałam dokument wypisu oraz zalecenie by udać się do innej placówki. To nie była dla mnie nowość – przy pierwszym porodzie w 2012 roku też nie było miejsca. Miałam plan B i znałam drogę do innego szpitala.
Szpital na Zaspie ~ godz. 20.30
W mikrej izbie przyjęć kolejka, upał i brak wolnego krzesła. Czekałam, długo czekałam. Czułam się już nędznie, w końcu przyszedł mój czas na opisanie dolegliwości, okazanie wypisu z pierwszego szpitala i podanie fury danych wymaganych przez system. Trafiłam wreszcie na KTG. Przez 40 minut odbywał się zapis, nikt na niego nawet nie zerknął przez cały ten czas. Odnotowywały się odczuwane przeze mnie skurcze. Wróciłam do kolejki i czekałam na pojawienie się lekarza. Znowu odbyło się badanie. Po tym wszystkim zostałam poinformowana o braku miejsc w szpitalu (!), dostałam dokument wypisu do kolekcji i polecenie by udać się do innego szpitala. Spytałam zdezorientowana czy to nie żart, bo ja już zostałam odesłana. W odpowiedzi usłyszałam polityczno-organizacyjną tyradę i radę żeby nie przyszło mi do głowy wracać do tego szpitala za jakiś czas, bo miejsc nie ma i nie będzie zanim urodzę, a kombinowaniem tylko sobie zaszkodzę. Nie kombinowałam, wyszłam, była już noc. Byłam totalnie zmęczona i zdenerwowana tym lekarskim maratonem, więc postanowiłam wpaść na chwilę do domu, żeby coś zjeść, uspokoić się i iść wreszcie rodzić, bo wiedziałam już, że to ta noc. W samochodzie iście filmowo odeszły mi wody, zaczęłam liczyć czas między już srodze bolesnymi skurczami – 4 minuty, 3 minuty. Zarządziłam natychmiastowy nawrót z drogi do domu i skierowaliśmy się do trzeciego szpitala. Cieszyłam się, że to noc – nie było korków w centrum i nie było widać, że jestem cała mokra od pasa w dół.
Szpital Wojewódzki ~ godz. 23.00
Wpadłam na izbę przyjęć, zamachałam dwoma wypisami i wijąc się z bólu poinformowałam, że skurcze są regularne i częste. Na to wszystko usłyszałam, że ten trzeci i ostatni szpital również nie ma miejsc. Poziom absurdu sięgnął zenitu – siląc się na spokój spytałam co w takim razie mam teraz zrobić. Dowiedziałam się, że najpierw badanie i KTG. Nie chciałam trzeciego tego wieczoru badania, potrzebowałam miejsca, w którym urodzę dziecko. Tłumaczenie lekarzowi, że nie chcę już tracić czasu skoro on mnie tu nie przyjmie nie przyniosło rezultatu. Leżałam na kolejnym KTG zalana wodami płodowymi i zalana łzami. Słyszałam jak personel próbuje dodzwonić się do jakiegoś szpitala. Słyszałam jak mówią: „Gdynia nie odbiera”, „weź wpisz w Google Kartuzy szpital”. Ogarnęła mnie panika. Oni nie wiedzieli co mają zrobić, nie zadziałała żadna procedura, ze spokojem szukali sobie w wyszukiwarce numerów telefonów. Byłam przerażona, zestresowana, zmęczona. Wygarnęłam nieco lekarzowi, który rzucał farmazonami o najlepszej możliwej opiece. Na jego komentarze, że mu jest mu przykro, gdy mówię o nieludzkim traktowaniu, wykrzyczałam, że zupełnie nie obchodzi mnie jego samopoczucie, bo chwilowo samopoczucie dziecka i moje własne jest priorytetem. Miałam regularne skurcze co 3 minuty, pierwsze dziecko urodziłam szybko – bałam się tak po prostu jechać do innego miasta – Redłowa, Wejherowa, Kartuz czy sama nie wiem gdzie i szukać jakiegoś szpitala. Mąż poinformował personel, że żądamy zapewnienia opieki i przetransportowania do szpitala dysponującego miejscami. Udało im się w końcu ustalić, że 3 wolne miejsca są na porodówce w Tczewie. Czekałam na karetkę, a w tym czasie dwie kobiety też zostały skierowane do Tczewa. Minęło kilkanaście minut więc spytałam jak długo jeszcze będziemy czekać na karetkę. Dowiadujemy się, że nie mogą się dodzwonić do transportu medycznego, słyszymy jak nieudolnie próbują ustalić jakiś numer telefonu. Absurd sięga zenitu, stwierdzamy że nie możemy liczyć na żadną pomoc ze strony tego niekompetentnego personelu i wychodzimy. Samochód, autostrada, 40 kilometrów i zaciskanie kciuków, żeby jakaś tczewianka nie zajęła tego ostatniego miejsca.
Później było już normalnie. 28 kwietnia o świcie urodziła się Michalina.
Na szczęście do przecięcia pępowiny nie musiałam używać nożyczek, które zostały w mojej torebce po pakowaniu w dzień paczki na poczcie. Na szczęście negatywne emocje i stres wpływają hamująco na przebieg porodu i nie zdobyliśmy gratisowych przejazdów autostradą za pojawienie się nowego człowieka w trasie. Na szczęście silne wyczerpanie zwiedzaniem 4 izb przyjęć przy jednym porodzie dało się szybko zniwelować furą kroplówek. Na szczęście moja determinacja powstrzymała dokarmianie sztucznym mlekiem, podczas gdy ja nie byłam w stanie zajmować się dzieckiem i udaje się nam karmić naturalnie. Na szczęście radość z narodzin dziecka jest tak wielka, że potrafi przysłonić wiele – i właśnie na tym żeruje, eufemistycznie mówiąc, daleki od doskonałości system opieki nad matkami i ich dziećmi.
Bardzo współczuję. Nie sądziłam, że coś takiego jeszcze może mieć miejsce. Rodziłam w Gdyni, wspominam dobrze i nie dzwoniłam, by sprawdzać, czy są miejsca. Czyli lepiej mieć wcześniej wydrukowaną listę, by nerwowo w Googlach nie szukać, gdy zbliża się godzina W.. Przykre.. Zero empatii. Szczególnie na Zaspie, gdy ostrzegają, by nie kombinować i później nie wracać. Szok. Z wojewódzkiego miasta jechać do Tczewa czy Kartuz, zamiast na odwrót! Cieszę się, że wszystko już za Tobą i trzymam kciuki, abyście już ze szpitalami nie mieli do czynienia, chyba że przy 3, udanym, porodzie.
Kobieto, to istny horror jest. Naprawdę odsyłają jeszcze do innych szpitali? Kiedy rodziłam Olka słyszałam, że to już rzadkość, a szpital w którym rodziłam zapewniał mnie, że nikogo nie odsyłają. Ciekawa jestem jak będzie teraz, swój pierwszy poród wspominam bardzo dobrze, niczym gwiazdy rodzące za 15 tysi. Na szczęscie masz już wszystko za sobą, a Michasia jest zdrowa :)
Hej, współczuje, że doświadczyłaś takich przeżyć w takim momencie, jednak trochę mi tu coś nie gra. Bo przedstawiłaś tak sytuację, jakbyś już rodziła a nigdzie nie chcieli Cię przyjąć. Bo z tego co zrozumiałam, to w pierwszych szpitalach chciałaś by wykonano Ci kontrolne KTG, które miało zadecydować o tym, czy potrzebna jest hospitalizacja czy też nie. Fakt, w szpitalu na Klinicznej bardzo niechętnie przyjmują kobiety na patologię ciąży tak z ulicy i tak od razu – trzeba faktycznie trafić na większą ilość wolnych miejsc, żeby przyjęli nas.Sama tego doświadczyłam, będąc w 41 t.c. z zaburzeniami tętna płodu wykłóciłam się o wejście do szpitala na badanie, bo oni na IP nie robią badań, tak jak w innych szpitalach, nie mają kontraktu na IP :)
Być może jakbyś przyjęchała z porodem w toku na Kliniczną to może by Cię przyjęli. Ale to taki szczegół, co nie umniejsza faktu braku organizacji w szpitalach w momencie kiedy w Trójmieście nie ma miejsc na poród. To jest niebywałe, że w tych czasach, czasach tak wysokiego stopnia zkomputeryzowania i systemów komputerowych dzieją się takie rzeczy.
Współczuję!!!
Fakt, na Klinicznej nie czułam jeszcze skurczy, ale w drugim szpitalu już hulały i na Ktg i na moich plecach. Na Klinicznej stwierdzono inne powody do hospitalizacji (nie o wszystkich krwawych szczegółach tu pisałam, bo nie tyle poród chciałam opisać, co pokazać absurd w organizacji).
W pierwszej ciąży miałam poród w toku i odesłali mnie z Klinicznej, więc wątpię, że tym razem byłoby inaczej.
Szczerze współczuję, dziwię się że nawet w takiej sytuacji są wśród czytelników osoby, które plują jadem i nie mają odrobiny empatii. Ciekawa jestem co by powiedział nfz na taki splot wydarzeń? A może teraz na porodówkę też trzeba się ustawić rok wcześniej w kolejce? W moim mieście jest 4 szpitale, ten w którym rodziłam jest najmniejszy, a zaraz najbardziej oblegany i lekarze naprawdę stają na uszach żeby nie odsyłać pacjentów. Pełny korytarz położnic też jest na porządku dziennym. Przykre to, ale wynika tylko z chęci niesienia pomocy.
To chyba wspaniały poradnik czego nie robić. To Twój drugi poród, skąd więc pomysł by zgłosić się do szpitala wieczorem? Na SOR po terminie chodziłam kilka razy i zawsze kazali zgłaszać się rano. Gdyby cokolwiek niepokojącego się działo to by Cię zostawili.
A to co odwaliłaś w Wojewódzkim zasługuje na puchar Matki Roku! Po co się ruszałaś z SORu? I to na autostradę, gdzie nie ma gdzie zjechać, nie ma gdzie się zatrzymać gdybyś faktycznie zaczęła rodzić?? Gdybyś została w Wojewódzkim i faktycznie zaczęła rodzić to byś urodziła na patologi, na sali operacyjnej, w gabinecie lekarza na SOR. A tak sama zaryzykowałaś i jakby coś Ci się stało, to nawet nie mogłabyś ich o nic oskarżyć, bo SAMA, dobrowolnie opuściłaś szpital.
Skąd pomysł żeby się zgłosić wieczorem? Stąd, że właśnie wieczorem były ku temu powody. Rano było już po wszystkim, więc nadal uważasz, że na SOR to tylko rano można się zgłaszać?
Dobrowolnie opuściłam szpital? Skąd to stwierdzenie? Dostałam do ręki oficjalny dokument odmawiający przyjęcia z powodu braku miejsca wraz z zapisem, że mam się udać do szpitala w Tczewie, bo ustalono, że tam jest miejsce. Fakt – tam gdzie stałam było krzesło – mogłam się uprzeć, zostać i poczekać na poród.
zenada, żal i smutek!!!, jak czytam to mi sie nóz otwiera w kieszeni. Kliniczna to juz dno totalne, nie przyjmuje sie rodzących z ulicy, ostatnią osobą ktora znam i ktora urodziła tam bez wcześniejszej rezerwacji czyli znajomego lekarza była moja kolezanka a było to w grudniu 2009!! Drugiego dziecka tez juz tam nie urodziła z braku miejsc. Ja rodziłam 2 dzieci w Wejherowie i faktycznie to jest rewelacyjne miejsce. Ale o ile przy pierwszym mieszkalam w Gdyni i mialam w miare blisko, przy drugim po przeprowadzce najbliżej było mi na Kliniczna, i rowniez po badaniu, trzymaniu mnie 3 godz na izbie przyjec odeslano mnie z braku miejsc. Mialam juz regularne skurcze na KTG wiec wpisano mi na skierowaniu do innego szpitala PILNE:) Pierwsze dziecko urodziłam bardzo szybko, przy drugiem lekarz prowadzaca wyraznie kazala nie zwlekac. Odsyłajac mnie do innego szpitala nikogo nie obchodziło ze moze zaraz urodze w samochodzie i na inna porodówke nie dotrę. Na szczescie dotarłam do Wejherowa, na szczescie była 4 rano i puste ulice….Corka urodziła sie 8 min po dojechaniu do szpitala!
Co do Klinicznej to mam jeszcze świeże uwagi. Moja przyjaciółka lat 38, 21 maja 2016 urodziła tam 3-cie dziecko. 3-cia cesarka wiec laskawie umowiona i przyjeta, nie bylo mowy o innym porodzie w jej przypadku. Ale pobyt wsponina strasznie, polozne nie mile, nie pomocne, ciagle ktos robil kąśliwe uwagi do niej i jej meza ze maja sie zainteresowac antykoncepcja, ze 3- cie dziecko i cesarka to zagrozenie zycia. Przy wypisie usłyszala, ze jej brzuch to nie zamek blyskawiczny. Co do opieki nad dzieckiem tez ciagle uwagi , ze ciacko za cieplo, albo za chlodno ubrane. Dodam ze to doświadczona, odpowiedzialna matka juz 3-go dziecka, a nie jakas siksa co nic nie wie. Ale traktowanie kobiety po porodzie żenujące.
Nie rozumiem czemu pojechała pani do szpitala tak późno czyli o 19 skoro było coś nie tak. Ważna rada dla wszystkich rodzących : zadzwońcie do szpitala w którym chcecie urodzić i zapytajcie czy są wolne miejsca. To lepsze niż stres w poczekalni. Pozdrawiam wszystkie młode mamy
Gdy jechałam do szpitala nie miałam jeszcze skurczy, a częstotliwości z jaką miałam powtarzać KTG ustalił lekarz, który interpretował badanie w dzień. Więc w zasadzie pojechałam wcześnie a nie późno, bo nie tyle rodzić co skontrolować sytuację.
Z tym dzwonieniem z praktycznego punktu widzenia się zgodzę. Też bym tak zrobiła, gdybym miała świadomość, że wszystkie szpitale w mieście mogą odsyłać rodzącą kobietę. Ale poród jest często nagłą sytuacją, albo wręcz przeciwnie, kobiety stawiają się zbyt wcześnie w szpitalu nie wiedząc czy to już właściwa akcja. Trudno w takich sytuacjach wcześniej dopytywać o wolne łóżko. I moim zdaniem do system opieki nad ciężarnymi powinien mieć odpowiednie procedury na wypadek braku miejsc, a nie rodząca „załatwiać” sobie łóżko obdzwaniając pół województwa.
Porod jest niezbyt nagłą sytuacją. Trwa godzinami i jest bolesny. W pierwszej ciąży nie wiedziałam co prawda co i jak ale za drugim razem sprawdziłam czy są wolne miejsca z przezornosci. Mieszkamy w Polsce i standardy są tu takie jakie są często pozostawiając wiele do życzenia. Pani miała plan B ale równie nieskuteczny co plan A. Zapewne inne kobiety odeslane z innego szpitala w Gdańsku szukały drugiego szpitala w Gdańsku. I stąd brak miejsc. Gdyby mi się to zdarzyło pewnie pojechalabym do domu. A mąż przyjaciel sąsiad i pół rodziny dzwonili by po wszystkich szpitalach w województwie. Albo urodzilabym na szpitalnym korytarzu ale raczej wolałabym w domu
Długość porodu to kwestia sporna. Ja ledwie zdążyłam dojechać na porodówkę, jak sobie pomyślę, że mieliby mnie odesłać tak jak Lucy, to urodziłabym na szpitalnym parkingu.
Trzeba było jechać od razu do Wejherowa. Rodziłam tam dwa razy i nie mam nic do zarzucenia, może poza faktem że między skurczem, a skurczem wypełniali papiery pytając mnie o tel. męża i pesel.
A to chyba standard.
U mnie też było:
-lekarz: nowotwory?
-ja: nie.
-lekarz: żółtaczka?
-ja: nie.
-lekarz: choroby serca?
-ja: weź mnie zostaw!!! (do męża, którego masaż pleców był nie do zniesienia na skurczu – ale lekarz chyba myślał, że do niego, bo sobie potulnie poszedł:)
Lucy… przeszły mnie dreszcze…nie do pomyślenia co się wyrabia w tej Polsce ostatnio…nie sądziłam nawet że można postąpić z prawie rodzącą… tak się cieszę że mimo wszystko wytrwalas i urodziłaś… sciskam cieplo
Czy to jest w ogóle zgodne z prawem? Można nie przyjąć kogoś do lekarza w pilnej potrzebie, bo nie ma miejsca? Nie chce mi się wierzyć…
O kurczę, pamiętam, że kiedyś pod jakimś postem, nie wiem czy u Ciebie, czy u mnie, „zgadało nam się”, że jak nasi mężowie wyzywają na jakieś rozpędzone i ryzykownie jadące auta, tak samo uspokajamy ich, że może kierowca wiezie rodzącą kobietę do szpitala.
I, cholera, tym razem to naprawdę byliście Wy! o_0
Pamiętam! :)
Faktycznie – jeździliśmy jak jacyś szurnięci turyści po pomorskim.
Współczuję przeżyć i łączę się w bólu (Lublin, jeden poród, trzy szpitale)
Bardzo sie boje, bo moge byc w podobnej sytuacji.
Wlasnie zamkneli w moim miescie cudna porodowke. Czemu ? Podobno z brakow kadrowych oraz tego, ze szpitale dziela sie oddzialami. Tylko czemu podzielili sie tak, ze oddzial w ktory wladowano 700 000 zl i jest/byl rewelacyjny musial sie zamknac (rodzilam tam pierwsze dziecko).
Co do drugiego szpitala, to ciagle slysze zeby tam nie rodzic. Ze lepiej Lodz lub inne miasto.
I teraz mam w nocy koszmary jak rodze na A1, bo nie zdazylam dojechac.
Rany opowieść jak z horroru. Współczuję i jeszcze raz współczuję, że musiałaś przeżyć coś takiego.
Naprawdę powinnaś wysłać tą opowieść do polskiego rządu, do telewizji powiedzieć o tym gdzie się da bo to jest jakaś kpina z matek.
Mydlą oczy 500+ które nic nie zmieni a raczej zmieni na gorsze. Obciąży państwo długiem jeszcze bardziej a dzieci jak nie było tak nie będzie.
Też za miesiąc rodzę ale w Anglii i rodząc tu już raz wiem że będzie tak jak można sobie tylko wymarzyć.
Pozdrawiam wszystkie silne matki które dają radę nawet w tak ciężkich, polskich warunkach.
To jest niewiarygodne! W dzisiejszych czasach ?!
O matko!
Jak dobrze, że Ty nasz nerwy ze stali kobieto. Ja boję się podobnego scenariusza. W Olsztynie są 3 szpitale z czego ja chcę rodzić w jednym. Mój lekarz powtarza jak mantrę że to niemożliwe by mnie odesłali, a ja doskonale wiem jakie są realia zwłaszcza teraz gdy jest wysyp porodów. Ja do niego swoje a on swoje. Masakra
Czytając Twoją opowieść cały czas zaciskałam pięści i powtarzałam w myślach: „wytrzymaj, wytrzymaj” ;) Dobrze, że wszystko się dobrze skończyło, lepiej już zapomnieć i cieszyć się macierzyństwem!!! Pozdrawiam!!!
Och kobieto. Włosy mi się jeżą że tak Cię przestawiali. A potem pierdzielą wszędzie że to niby porody domowe nie są bezpieczne… dobrze że koniec końców skończyło się dobrze. Ściskam mocno!!!
Mogłaś jechać od razu do Wejherowa,kurcze że też wcześniej nie pogadalysmy! Ja tam urodziłam (cc) Mię i cudnie wspominam
O ile były miejsca.. bo ostatecznie nie wiem czy Wojewódzki się tam dodzwonił. Gdybym przewidywała taki scenariusz rodziłabym prywatnie, choćbym najpierw musiała datki po rodzinie zbierać lub zaklepała sobie jakąś stajenkę, bo po co się łudzić.
Masakra :(
A niby takie duże miasto… Współczuję przeżyć. Dobrze, że jednak wszystko dobrze się skończyło. Życzę zdrowia dla maluszka i Ciebie! :)
Dziękuję
słów brakuje…