Nie mamy kuchni rozumianej jako w jakikolwiek sposób wyodrębnione pomieszczenie. Jedną ścianę w salonie odstąpiliśmy kuchennym sprzętom. Inwestycja w graty musiała być przebłyskiem zapędów prorodzinnych, bo w dniu, w którym skończył się montaż blatów dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Gotować więc u nas można, ale dobrze mi z myślą, że nigdy nie powiem „idę do kuchni”.
Nie znoszę pyrkającego pół dnia rosołku, obsmażania ryby w pryskającym oleju, skomplikowanych receptur okazujących się być w ostateczności zwykłym sosem i obierania ziemniaków. Nie cenię bardziej domowej buraczkowej, kotlecików i bigosiku od obiadu w restauracji. Lubię szybkie makarony, sałatki, naleśniki, pieczywo z dodatkami i owoce. Jedynym czasochłonnym domowym wyrobem, któremu przyznaję sens i rację bytu jest ciasto. Dopiero pieczenie ciast uzasadnia decyzję o przeznaczeniu kilku cennych metrów niewielkiego mieszkania na kuchnię, zamiast na garderobę.
Dziecko wprowadziło jednak pewien zgrzyt w mojej kuchennej filozofii. Teraz musi być domowo, zdrowo, naturalnie, na ciepło, różnorodnie, regularnie. Teraz gotuję kasze w rodzajach, których kiedyś nie znałam, mrożę koperek, ustawiam gary z zupami, mam komplet naczyń do zapiekania, przyrządzam drugie śniadania na ciepło, znoszę do domu siaty nieprzetworzonych produktów i nabyłam skrobaczkę do warzyw oraz maszynkę do mielenia mięsa. Wszystko to jest dla mnie szokujące. Jakim cudem ludzie tak bardzo skomplikowali sobie życie wymyślając miliony przepisów i przyzwyczajając swoje kubki smakowe do dziwnych miksów różnorodnych produktów?
Ale ja się nie dam, nie spędzę ćwiartki mego życia na kupowaniu, krojeniu, mieszaniu i wyrzucaniu resztek. Nie będę skrzeczeć ludziom „jedzcie, tak długo to wszystko przygotowywałam”, nie będę biegać z wyciągniętą przed siebie łyżką za uciekającym dzieckiem, nie będę po brzegi zastawiać stołu smażeniną.
Moje podstawowe patenty na szybkie oddalenie się z miejsca przechowywania noży:
– przyjmowanie jadalnych darów od rodziny
Gdy do drzwi puka mama z półmiskiem gołąbków pozostaje otworzyć i nie stłuc półmiska przez zwrotem. Opcja idealna eliminująca wartę przy blacie kuchennym z dzieckiem wiszącym na nogawce dresu. Takie dary losu to skarb, mama to skarb i gołąbki to skarb. Może zbyt bardzo zachowawcza jestem w wygłaszaniu podziękowań, bo jednak najczęstszy dar konsumpcyjny to flaszka od szwagra.
– najszybsze zamawianie najlepszego
W zamawianiu jedzenia do domu najgorsza jest monotonia (zawsze ten sam chińczyk od tego samego chińczyka) i nieudolne próby jej pokonania (przekopywanie stosu ulotek). Receptą jest portal Foodpanda (teraz to PizzaPortal). W jednym miejscu przeglądam oferty wszystkich restauracji dowożących jedzenie do mojej lokalizacji, nigdzie nie muszę dzwonić i gadać z kelnereczką, która czego nie usłyszy wśród brzdęku szklanek to sobie sama dopowie, zamawiam ekspresem na stronie, dostaję smsa informującego o czasie oczekiwania. Szybciej i wygodniej być nie może. Później tylko odrobina hipokryzji: zupka brokułowa dla Zołziny, Sweet Chilli z tajskiej dla nas – wszyscy zadowoleni.
– mrożenie i mnożenie
Warzywa mrożone to mój kuchenny faworyt. Gdybym miała za każdym razem zdobyć, umyć, obrać i pokroić kilka rodzajów sezonowych warzyw na zupkę, która akurat dziś będzie tylko rozcierana po oparciu fotelika do karmienia to byłabym już w zakładzie zamkniętym. Mrożonki to najlepszy wynalazek ludzkości. A mrożenie resztek z obiadu to pomnożenie szans na konsumpcyjny sukces. Nie smakuje opcja podstawowa z aktualnego menu? Wyciągam z zamrażarki kilka kopytek i jestem zwycięzcą.
Dobre!
mrożonki my love
Ja kiedyś byłam mocno niegotująca i przed kuchnią broniłam się rękami i nogami, ale ostatnio stałam się kulinarną maniaczką i muszę to po prostu przyznać… uwielbiam gotować (choć z różnym skutkiem!).
Dzięki mamie wiem, że powinnam była zainwestować w większy zamrażalnik…
domowe jedzonko to chyba tylko najbardziej lubią jeść ci, którzy nie muszą go godzinami przygotowywać; ja lubię kuchenne eksperymenty, ale bez napinki, więc raczej różnorodność niż rutyna w posiłkach; rosół pyrkający też się zdarzy, ale rzadko w niedzielę, tak dla wyłamania się z tradycji;
Ale u Ciebie jest ładnie :)))
dobry i taki komplement ;)
A ja właśnie nastawiam buraczki na barszcz i wyciągam uszka z zamrażarki , robimy sobie dziś wigilijny replay. U mnie z tym gotowaniem to tak w kratkę, jak czuję, że zaczyna mnie to zbytnio wbijać w panele i serwować zgniły humor to otwieram zamrażarkowy sejf i wyciągam. Tam mam jedzenie, które przygotowałam w chwilach napływu pasji gotowania. Jestem zdania, że jedzenie przygotowane z przymusu, w użalaniu się: „jak to straszne jest stanie przy garach”, choćby przygotowane z produktów bio bardziej szkodzi niż fast food zjedzony od czasu do czasu. Pozdrawiam i tak na marginesie, bardzo fajnie piszesz, na luzie i z dystansem, tak lubię:)
Konkretnie napisane. Fajnie, że masz swoje zasady, którymi się kierujesz. Skoro tak Ci wygodnie, to super. Ja z kolei mam odwrotnie, lubię robić zakupy i „marnować” na to czas, podobnie lubię spędzać czas gotując, eksperymentując w kuchni. Pozdrawiam serdecznie
Jak to miło spotkać kogoś kto ma do gotowania podejście podobne do mojego! Nie lubię i nie gotuję i nie będę (chyba że mnie życie zmusi). Różni ludzie mi przepowiadali, że to się zmieni po ślubie (ale się nie zmieniło, a Pan M. jakoś z głodu nie umarł), albo jak będę miała dziecko (Oleńka do skończenia roczku jadła głównie słoiki, a teraz mamy nianię, która gotuje), a tymczasem jest jak było i bardzo mi z tym dobrze!
Kurde, a ja uwielbiam gotować, kombinować, dopasowywać, przekształcać przepisy, tylko przy dziecku trochę czasu na to brak. Nie zawsze miałam takie zapędy, w sumie to dopiero jak zamieszkaliśmy na swoim poczułam się spełniona i zaczęłam rozwijać skrzydła, także pewnie dopiero wszystko przede mną.
Twój postn jest mi bardzo bliski, zwłaszcza ta niechęć do obierania ziemniaków. Gotuję w mundurkach, potem skórka sama schodzi :-)
Jakbym została milionerką w pierwszej klejności zatrudniłabym kucharza.
podoba mi się Twoje podejście, czas nieco odświeżyć moje :)
Siostro, łączę się z Tobą! mam tak samo, ale ja mam w domu mamę, którą się lituje i ugotuje :) sama co najwyżej zmywam po wszystkim :D
A ja sobie życia bez gotowania nie wyobrażam – to mój Bastion i moje królestwo :D Zapraszam do mnie – obiadek codziennie świeży, domowy :)
zapamiętam tę deklarację
U mnie to tak zrywami.
Czasem niczym top chef śmigam z fartuchem po kuchi, czasem wołami mnie tam nie zaciągniesz i wtedy wcinamy kanapki albo też mąż łapie wiatr w żagle i przejmuje stery przy kuchence.
U nas zeszta jest tak, że ta jedna-starsza to i tak prawie nic nie je, co by nie zrobić a druga je wszystko, co jej się pod nos podstawi. :)
Mam to szczęście, że gotuje Niemałż, bo inaczej bym już chyba dawno dziecko chińskim żarciem karmiła. Albo suchym chlebem ;) W dużych miastach łatwiej, tu na wynos tylko chińczyk i pizza. Na szczęście jest stoisko z mrożonkami, zupa robi się w góra 15 minut od zagotowania wody :)
dobry chińczyk nie jest zły
ale w ogólnym rozrachunku faktycznie mąż lepszy ;)
możemy sobie przybić, pionę bo co innego:) ja lubię gotować, nawet bardzo ale musi być prosto i szybko bo nie mam czasu stać przy garach nie wiadomo ile, no ale już kiedyś u siebie o tym pisałam więc nie będę Cię zanudzać mrożonki rules!! lucy rules!
W wielu punktach się zgadzam. Wprawdzie bardzo lubię gotować, ale tylko wtedy gdy mam chęć i natchnienie. Uwielbiam artystyczne gotowanie, lubię wymyślać dania, przeglądać książki kucharskie i próbować nowych rzeczy. Ale kucharzenie każdego dnia, bo trzeba dla dziecka, nieustanne wymyślanie co by tu jeszcze.. to dla mnie mordęga. Najlepszy patent to – jak u Ciebie – mrożonki – najlepiej z ryżem (bo obierania ziemniaków NIENAWIDZĘ ), bonusiki od mamy, zupa gotowana na dwa dni – najlepiej rosół, by potem przerobić na inną zupę – na kolejne dwa dni ;))) A najlepszy patent to lekkie makarony, i to, że mój mąż lubi gotować. Ten patent jest najlepszy na świecie :)))
Serio nie lubisz gotować? Mi się marzy ogromna kuchnia ze świeżymi ziołami na parapecie, miejscem na wszystkie książki kucharskie i z wielkim stołem w jadalni. A Zołzina lubi mieszać w garach?
Nie, ona nawet nie lubi dotykać przygotowanego jedzenia. Ma ludzi od gotowania i od karmienia.
haha! się Zołzina ustawiła :D ale Martynka też tak miała i w sumie to nadal ma, choć teraz już rączką dotyka jedzenia ale musi mieć obok siebie mokrą chusteczkę w którą od razu wyciera łapkę
Też lubię sobie ułatwiać patentem z mrożonkami ;)
Każdemu według upodobań. Ja bym chciała mieć taką kuchnię, żeby zmieściły się w niej nie tylko gar, kuchenka i zlewozmywak, ale tez stół i krzesła. Okłamuje sama siebie, ze gdybym taką miała, to nie miałabym resztek zupki w wykładzinie…
Tez nie przepadam za gotowaniem/wymyślaniem – nie wiedziec czego sporo osob dziwi to ze butla gazu starcza mi na kilka msc :p
To już wiem czemu kwalifikuję się do zakładu zamkniętego…:)