Zachwycam się czasem, doceniam, cieszę na coś. Takich kwestii, rzeczy, odkryć zdarza się całkiem sporo, a później nikną gdzieś pod jedną słabą książką lub kawałkiem niestrawnego batona. Postanowiłam spisywać wszelkie dobrodziejstwa na swój (i mam nadzieję) Wasz użytek. Losowo uszeregowaniu ulubieńcy sierpnia:

Do oglądania wieczorem i przemyślenia nad ranem: serial Black Mirror (dostępny na Netlix). Opowiada o naszej cywilizacji, o wpływie nowych technologii i sposobu w jaki z nich korzystamy na nasze życie. Społeczno-obyczajowe skutki są przerysowane, fantastyczne (póki co), futurystyczne, ale jednocześnie na tyle bliskie naszym realiom, że oddziałują na wyobraźnie, dają do myślenia, potrząsają nieco i każą czasem wyłączyć komórkę. Powstały trzy sezony, każdy po kilka zupełnie niezależnych od siebie odcinków – można oglądać jak krótkie filmy i polecam nie zaczynać od pierwszego.

Do czytania i dla przyjemności: Suma drobnych radości od Polki. Może to jakiś szalony pomysł, by polecać książkę, której się jeszcze nie czytało, której nie można jeszcze kupić i o której autorka poinformowała po raz pierwszy kilka dni temu, aaale ja to robię w ciemno i z pełnym przekonaniem. Cieszę się na tę książkę, jak moja Zuzu na żelki, wiem, że wrzesień ucieszy nieziemsko nie tylko otwarciem przedszkola i jeśli też macie ochotę na coś dobrego, miłego, kojącego i mądrego – to zajrzyjcie po treściwe treści na blog Mrs. Polka Dot, a na koniec sierpnia lećcie zamawiać książkę.

Żeby zachować twarz: kosmeceutyki Yonelle Medesthetic przedstawione mi przez salon Healthy Beauty (bo tej, kierowanej do specjalistów linii, nie znajdziemy w drogeriach). Na mojej twarzy widać lato i widać lat 30 – mam pierwsze zmarszczki w miejscu, w którym mrużę oczy i mam posłoneczny koloryt (tak na bogato, a wystarczyłby mi jeden spójny). Wystartowałam z ultra-peelingiem enzymatycznym i kremem pod oczy z peptydami i kofeiną. Bazy kosmetyków budową i składem odpowiadają naturalnym strukturom skóry, co gwarantować ma m.in. świetne przenikanie substancji aktywnych. Zaplecze badawcze tej polskiej marki jawi mi się jako wysoce zaawansowane – zupełnie jak szkody na mojej skórze, czyli pasujemy do siebie.

Dla poczucia władzy nad światem: strona 500px, na której można kilkoma kliknięciami namalować sobie zdjęcie w wybranej kolorystyce. Wystarczy maznąć wybranymi kolorami po odpowiednim polu, a w zamian wyszukiwarka wskaże nam fotografie utrzymane we wskazanej tonacji kolorystycznej i ze wskazanej kategorii. Fajne!

Do ekspresowego ogarnięcia albumów: aplikacja Snapseed. Jest darmowa, hula świetnie na androidzie i pomoże kilkoma kliknięciami zrobić cuda ze zdjęciami z komórki. Kiedyś biegałam z lustrzanką za dzieckiem i pstrykałam, teraz mam inne priorytety w torebce, a najfajniejsze ujęcia są zwykle z aparatu w komórce. Dzięki tej aplikacji nasze fotki trafiają od razu do druku i nie potrzebują leżakowania w komputerowych folderach w wiecznym oczekiwaniu na jakąkolwiek obróbkę – poprawiam je zupełnie mimochodem podczas mieszania kaszy lub bujania huśtawką.

Dobry patent na odczarowanie gotowania: gotowanie dla opornych. Nie znoszę codziennego przygotowywania posiłków głównie dlatego, że tradycyjne kotleciory czy inne ogórkowe okropnie mnie nudzą, ale też dlatego, że to pochłania mnóstwo czasu, co do którego mam lepsze zastosowania. Pomysł z kateringiem pudełkowym nie sprawdził się u nas – za mało, za drogo i połowa nam nie smakowała. Z konieczności gotuję więc. Gotuję i odkrywam, że można szybko, zdrowo i ciekawie – to priorytety na czas od poniedziałku do piątku. Gromadzę moje patenty na gotowanie dla opornych, spisuję (wreszcie) i zaczynam tolerować kuchnię. Przykład? Krem z cukinii, bulgur z bakłażanem i fetą, lody z arbuza (przygotowanie wszystkiego to jakieś 30 min – w tym 15 na uspakajanie dzieci).

Jeśli przyjdzie Wam coś na myśl, piszcie koniecznie o swoich ostatnich odkryciach i tych małych, i tych fundamentalnych też.